Menu Menu

Weekend „Po godzinach” – recenzja

The Weeknd wnosi do swojej najnowszej płyty swój zwyczajowy, mroczny, nastrojowy styl R&B, który jest bardziej spójny niż prawie wszystkie jego poprzednie wysiłki.

Można łatwo argumentować, że The Weeknd jest prawdopodobnie największą gwiazdą popu ostatnich dziesięciu lat.

Utrzymuje niezmiennie znakomite osiągnięcia, jeśli chodzi o duże, topowe albumy i single, i przez lata pozostawał ścieżką dźwiękową dla wielu trendów w mediach społecznościowych. Niezależnie od tego, czy były to nastrojowe bębny w „The Hills” z 2015 roku, czy też olśniewające syntezatory z „Blinding Lights” z 2020 roku, The Weeknd ma talent do tego, by wiedzieć, co się trzyma, a „After Hours” jest prawdopodobnie jego najlepszym albumem do tej pory.

Wszystko, czego można się spodziewać, jest tutaj obecne. Niemal każda piosenka zachwyca dramaturgią, odrazą do siebie, nihilistycznymi zachowaniami i odosobnioną samotnością, a pogłosy The Weeknd odbijają się echem od szeptanych instrumentów, które zostały zaprojektowane do słuchania w nocy. Każdy utwór tworzy potężne pejzaże dźwiękowe, które pasowałyby do ścieżki dźwiękowej do cyberpunkowego filmu nowej fali.

Jesteśmy traktowani mocnym wstępem w otwierającym utworze „Alone Again”, który szybko przechodzi w pełen skruchy „Too Late”, w którym słyszymy The Weeknd lamentujący nad związkiem, który nie jest już opłacalny, przyznając, że „zawiódł” nieznanego partnera .

Stamtąd namalowaliśmy obraz mężczyzny, który osiągnął szczyt piramidy pop, nie mając dokąd pójść. „Hardest To Love” i „Snowchild” demonstrują głęboko zakorzenioną nienawiść do samego siebie, zarówno odzwierciedlającą burzliwe, jak i niezdrowe zachowania z przeszłości. Jako całość album brzmi jak nocne zadumy, powtarzając niespokojne żale, które można spotkać dopiero o trzeciej nad ranem. W „Po godzinach” łączy się wyrachowany smutek i pustka, a utwory takie jak „Escape From LA” pokazują tęsknotę za czymś nowym.

Nie oznacza to, że jest bez uczciwej części bangerów. Bez wątpienia słyszeliście już „Blinding Lights” – to wielki hit na TikTok – podczas gdy „In Your Eyes” i „Scared To Live” to nieco tandetne hity z lat osiemdziesiątych. Tu jest coś na każdą okazję, a co najważniejsze, jest to niezmiennie dobry projekt, cel, który umykał The Weeknd przynajmniej od dziesięciu lat. „After Hours” to dzieło szczere i kompletne, z naturalnym zakończeniem i dobrze wymierzoną listą utworów.

Być może jedną z krytyki, którą można by wygłosić, jest to, że nic nie wydaje się tutaj szczególnie nowe. The Weeknd trzyma wszystko w swojej sterówce, wiernie trzymając się ponurej, przewiewnej estetyki, na której wyrobił sobie nazwisko. Jest mnóstwo dźwięków, które pasowałyby do napisów „Stranger Things”, wielu odniesień do narkotyków i niektórych hymnów złamanych serc, które utrzymają cię podczas blokady, ale nie jest to absolutna zmiana.

„After Hours” to The Weeknd w swojej najlepszej odsłonie od dekady, połączenie wszystkich jego poprzednich stylów, które sprawdzają się wyjątkowo dobrze. Introspekcja istnieje tutaj do szpiku kości i bez wątpienia będzie to jedna z myśli o zamknięciu w nocy, które prawdopodobnie wszyscy krążą w naszych głowach w tej chwili. Nie jest to nic zbyt drastycznego, ale to szczyt inspirowanego latami osiemdziesiątymi nastrojowego synth popu The Weeknd. To, gdzie pójdzie dalej, jest przedmiotem debaty – ale trudno będzie prześcignąć ten.

4
na 5

„Po godzinach” to gwiezdny spektakl z The Weeknd.

Ta płyta łączy poprzednie wysiłki The Weeknd i łączy ich najlepsze momenty w spójny projekt. To znacznie więcej tego samego, ale teraz jest lepsze niż kiedykolwiek.

dostępność