„Żadnych grubych ludzi” to komentarz, który często widywałem na profilach Grindra przyklejony do ich biografii, jak jakiś lśniący medal chwały – fatfobia w queerowej społeczności nie jest niczym niezwykłym. Nowy teledysk Sama Smitha jest ofiarą tego samego.
Nigdy nie było łatwo z dumą przyczepić do siebie przymiotnik „gruby”.
Termin ten był od dawna używany jako obelga, przekleństwo i znak wstydu. Wciąż pamiętam, jak ktoś mi powiedział w internecie, że jestem „za gruba” jak na ich gust. Później w życiu moje ciało powiedziało mi, że jest już wystarczająco dużo nienawiści i nie ma potrzeby, żebym się skręcała, obracała i przekształcała w określony sposób, żeby się dopasować. Zaakceptowałam swoje krągłości.
Pomimo moich osobistych postępów, fatfobia w społeczności queer pozostaje powszechna. Dowodem na to jest reakcja na najnowszy teledysk Sama Smitha.
Utwór nosi tytuł „I'm Not Here To Make Friends” i pochodzi z ich nowego albumu „Gloria”. Wideo przedstawia Sama w strojach o różnej rozwiązłości, podczas gdy wokół nich toczy się impreza. Jest ostry w tonie i obejmuje seksualność w całym spektrum.
Wideo otrzymało powódź grubych uwag ze strony zarówno konserwatystów, jak i społeczności queer, i przerażające było widzieć fale dezaprobaty zaledwie dzień po pierwszym wydaniu.
Tak duża, negatywna odpowiedź wydaje się sugerować, że androgynią można się pochwalić tylko na ciele, które jest konwencjonalnie uważane za „piękne”. Wygląda na to, że gwiazdy muzyki pop, aby zostać docenione i uwielbione w społeczności queer, muszą dostosować się do określonego standardu.
Wiele z tych standardów zostało ukształtowanych przez wybiórcze pokazywanie przez popularne media tego, jak wyglądają queerowe osoby, pary i związki.
Niezależnie od tego, czy chodzi o idealne linie szczęki postaci Timotheé Chalameta w „Call Me By Your Name”, czy doskonale umięśnione ciało Manu Rios w „Elite”, rutynowo pokazuje się nam queerowe ciała określonego typu i zbudowaliśmy nasze oczekiwania dotyczące miłości wokół nierealistycznego ideał.