Zapowiadane jako kluczowe rozmowy krytyczne w celu zapobieżenia katastrofom klimatycznym przed końcem stulecia, delegaci z całego świata zebrali się w Glasgow na COP26. Przekroczenie pierwotnego terminu szczytu, jak ukształtowało się ostateczne porozumienie?
Jeśli byłeś z nami przez ostatnie dwa tygodnie, przyzwyczaisz się teraz do pokrętnej natury reformy klimatycznej. W jednej chwili świętujesz ważne ogłoszenie koalicji delegatów, a kolejni kluczowi gracze postanowili zrezygnować.
Podczas gdy byliśmy w pełni przygotowani na przewrotną naturę wchodzących rządów, mieliśmy nadzieję, że powaga naszej sytuacji – w połączeniu z rosnącą presją obywatelską – zakończy się decydującym porozumieniem, które może utrzymać przy życiu warunki porozumienia paryskiego.
Gdy prezydent COP Alok Sharma wydawał się mieć łzy w oczach przed urzędnikami w sobotę, stało się jednak jasne, że końcowe porozumienie zakończyło się bardziej niepewnym przetasowaniem do przodu niż gigantycznym skokiem.
Doprecyzujmy prawodawstwo i to, co nowe zmiany w zakresie łagodzenia skutków, adaptacji i finansów będą miały wpływ na nasze cele, jakim jest utrzymywanie się poniżej 1.5 stopnia Celsjusza. Głębokie oddechy.
Zerwanie umowy COP26
Analiza słowa w słowo drobnym drukiem jest dość zawiła, ale głównym założeniem negocjacji było drastyczne obniżenie globalnych emisji – w szczególności poniżej 1.5°C przed 2050 r.
Mając prawie 100 miesięcy na zmniejszenie o połowę globalnych emisji, 200 obecnych delegatów rozmawiało o transporcie, wylesianiu i, co najważniejsze, wycofywaniu paliw kopalnych jako filarach dekarbonizacji.
Wspaniałe przysięgi na szczeblu krajowym spotkały się z aplauzem. 30 krajów i sześciu głównych producentów pojazdów zobowiązało się do sprzedaży pojazdów zerowych netto do 2040 r., wielcy emitenci, tacy jak Chiny, USA i Rosja, wszyscy zobowiązali się do neutralności pod względem emisji dwutlenku węgla w różnych terminach do 2060 r., a ponad 100 krajów zobowiązało się do zakończenia wylesiania do 2030 r.
Oklaskiwane były na konferencjach i wygłaszane były mocne przemówienia, a nasz osobisty faworyt pochodził od odświeżająco szczerego i zawsze charyzmatycznego Barak Obama.
Niemniej jednak zawsze byliśmy ostrożni, że nazwanie COP26 sukcesem będzie zależało od bezbłędnego ostatecznego porozumienia. Stary dowód w przysłowiu budyniowym.
Tu zaczyna się nieco optymizm. Pierwotnie wyznaczony jako termin szczytu, piątek skupił się wyłącznie na wycofywaniu węgla i zapewnieniu, że język porozumienia pozostawia niewiele miejsca na uparte gospodarki.
Odpowiedzialny za około 40% wszystkich emisji dwutlenku węgla, zajęcie się węglem – zarówno importowanym, jak i „domowym” – miałoby kluczowe znaczenie dla każdego rodzaju triumfu w Glasgow.
W obliczu sprzeciwu (m.in.) Chin i Indii, dramatyczne ostatnie godziny pokazały, że kraje zgodziły się na „wycofywanie” węgla, a nie na „wycofywanie” węgla, w celu utrzymania równowagi między rozwojem gospodarczym a sprawiedliwością klimatyczną.
Obecne deklaracje teoretycznie doprowadzą nas do 41.9 gigaton emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. Jest to dalekie od 26.6 gigaton wymaganych do utrzymania nas poniżej 1.5 do połowy stulecia.
Obecnie zobowiązania, które znalazły się w ostatecznej umowie, ograniczą globalne ocieplenie do około 2.4 stopni Celsjusza wraz ze wzrostem poziomu emisji. Konsolidacja takich szkód, już zagrożone wyspy i rozwijające się społeczności, mogą dosłownie zginąć, jeśli tak się stanie.