W wielkim przełomie Tate – jedna z największych instytucji na świecie – wypłaciła sześciocyfrową ugodę prawną trzem artystom po tym, jak galeria została pozwana za prześladowanie i dyskryminację rasową.
Kiedy przeczytałem w niedzielę, że Tate zgodził się zapłacić Amy Sharrocks i Jade Montserrat – rzeźbiarki i performerki – sześciocyfrowa ugoda prawna, znalazłam się w szoku.
Tate jest jedną z tych instytucji, która czuje się niewzruszona, żaden artysta nie jest zbyt wielki, żadna walka prawna nie jest zbyt trudna, by ją wywrócić.
Z pewnością galeria na przestrzeni lat otrzymywała tyrady nienawiści i kontrowersji. Duża część tej krytyki koncentrowała się na twierdzeniach: dyskryminacja rasowa, brak różnorodności pracowników i złowieszcze strategie inwestycyjne.
Jednak Tate pozostaje jedną z odnoszących największe sukcesy instytucji artystycznych na świecie. Największą ironią jest być może to, że Tate szczyci się integracją i innowacjami, pozycjonując się jako burzyciel świata sztuki.
Pod swoją stroną „Zobowiązanie do równości rasowej” na stronie internetowej Tate stwierdza: „W ostatnich latach poczyniliśmy postępy w lepszym reprezentowaniu kolorowych artystów w naszej kolekcji […], ale ta praca musi iść dalej”. „Zobowiązujemy się […] do stawiania sobie wyzwania, aby zlikwidować struktury naszej własnej organizacji, które utrwalają tę nierówność”.
Niektórzy mogą powiedzieć, że ta samoświadomość jest czymś pozytywnym, ale Tate jest znany z tego, że gdy puka skandal, odwołuje się do własnego „przebudzenia”. W końcu, w jaki sposób artyści – w większości młodzi, uzależnieni finansowo od tych instytucji i źle przygotowani do poruszania się po legalnym polu minowym świata sztuki – mają robić cokolwiek poza przewróceniem się?