Naukowcy właśnie zarejestrowali najkrótszy dzień na planecie, odkąd rozpoczęły się zapisy. Teraz rozważają zrzucenie sekundy ze swoich zegarów atomowych, aby utrzymać je w zgodzie z rotacją.
Jeśli czytałeś moje artykuły w tym tygodniu, być może rozwinąłeś w sobie coś w rodzaju lęku przed obecnym stanem rzeczy.
To znaczy, jeśli nie dałeś już spać w nocy przez ponurą rzeczywistość, że zmiany klimatyczne trwają naprawdę pełną parą, siejąc spustoszenie w naszym środowisko, zdrowie, ogólny sposób życia.
Niestety – i wybacz mi, że ostatnio jestem permanentnie cyniczny – po raz kolejny przynoszę złe wieści.
Ponieważ zgodnie z nowymi badaniami Ziemia zaczęła się szybciej obracać, co jest odkryciem, które zmusza naukowców do starania się o jedno i drugie dlaczego i zdecydować, czy powinniśmy aktualizować nasze metody pomiaru czasu.
Aby wyjaśnić, nasza planeta normalnie obraca się z prędkością około 1,000 mil na godzinę, czyli 460 metrów na sekundę – mierząc na równiku.
Jednak 29 czerwca zarejestrowano najkrótszy dzień od rozpoczęcia nagrywania w latach 1960., osiągając (zamierzona gra słów) 1.59 milisekundy mniej niż zwykle.
Tuż po nim nastąpiło podobne wydarzenie 26 lipca, kiedy spadł o 1.5. Jednak, co zaskakujące, biorąc pod uwagę, że zjawisko to pojawiło się dopiero niedawno w mediach głównego nurtu, nasz glob faktycznie przyspiesza od jakiegoś czasu.
To znaczy, nie wyobrażam sobie, że jestem sam w swojej pewności, że od pierwszego wybuchu COVID-19 (w roku 2020 po raz ostatni ustanowiono nowe rekordy – nie mniej niż przy 28 różnych okazjach) miesiące znikają o godz. Tempo, które chciałbym porównać do drzemki, która trwa znacznie dłużej niż zamierzałeś i budzi cię z zaczerwienionymi oczami, w kompletnej panice… Dygresja.
Zasadniczo, jak wspomniałem, nikt obecnie nie rozumie przyczyny nagłej zachęty Ziemi do przyspieszenia tempa.
Ale są teorie, i to kilka.
Po pierwsze, przyspieszenie jest odchyleniem osi planety, znanym jako „Chandler Wobble”, w którym bieguny naszego globu przesuwają się o kilka metrów co 433 dni.