Menu Menu

Czy uniwersytet nadal jest najlepszą opcją dla pokolenia Z?

Ponieważ luka między umiejętnościami zawodowymi wymaganymi dla nowoczesnej siły roboczej a umiejętnościami nauczanymi na uniwersytetach staje się coraz bardziej zróżnicowana, pokoleniu Z pozostaje pytanie, czy stosy długów są tego warte.

Znaczenie uniwersytetu bardzo się zmieniło w ciągu ostatnich 25 lat. Wykształcenie wyższe było kiedyś luksusem na przystępną cenę, a stopień naukowy był oznaką doskonałości akademickiej, która znacząco odróżniała cię od tej dziedziny w wielu dyscyplinach.

Obecnie mamy kryzys przystępności cenowej uniwersytetów i uczelni, który waha się od wyjątkowo niewygodnych (Wielka Brytania i Europa) do pilnych (USA). Ze względu na gwałtownie rosnące czesne, przeciętni absolwenci amerykańskich studentów z około 30,000 USD długu do ich nazwy. W większości amerykańskich miast jest to całkiem spory depozyt na ładny dom.

Co więcej, instytucje szkolnictwa wyższego również stoją w obliczu szybko spadającego wskaźnika ukończenia studiów. Tylko około 50% amerykańskich studentów przystępujących do egzaminu kończy studia, przy czym liczba ta w Wielkiej Brytanii jest tylko nieznacznie wyższa na poziomie 58%.

I tylko po to, by zawracać ci głowę kilkoma statystykami, więcej niż 40% nowych i niedawnych absolwentów, którzy zapewnili sobie pracę, zarządzało tylko zatrudnieniem w gospodarce koncertowej, co oznacza, że ​​nie zarabiają na życie. Technicznym terminem ekonomicznym na to jest „niepełne zatrudnienie”. Potoczny termin to „wkurzony”.

Wszystko to maluje dość przygnębiający obraz dla przyszłego absolwenta. Ale to niekoniecznie jest oskarżeniem dla systemu uniwersyteckiego, a dla rynku pracy. To znaczy, dopóki nie weźmiesz pod uwagę, że 44% z powodzeniem zatrudnionych w pełnym wymiarze godzin absolwentów w USA kończy pracę, która: nie prosiłem w pierwszej kolejności stopień uniwersytecki.

Gen Zers dorastał z dominującym dyskursem aspiracyjnym związanym z ideą college'u. Pod koniec XX wieku, kiedy większość naszych rodziców była młoda, urzędnicza klasa średnia rozkwitł, a specjalizacja zakorzeniła się w większej liczbie branż. Na rynek weszły bardziej osiągalne i bardziej wartościowe prace typu „amerykański sen”, co oznacza, że ​​stopnie szkoleniowe stały się oczywistą drogą awansu dla osób z rodzin robotniczych.

Jest więc zrozumiałe, że starsze pokolenia nauczycieli i mentorów, dla których tak wiele znaczyło studia, pchnęłyby swoje potomstwo tą samą ścieżką. Problemy z tym są dwojakie: po pierwsze, ci, którzy rozpoczynają studia z powodu presji społecznej, naturalnie częściej porzucają. Cały dług i brak spłaty sprawiają, że Jack jest nudnym chłopcem.

Po drugie, dyplom po prostu nie oznacza dla pracodawców tego samego, co kiedyś. W miarę jak w połowie lat 90. coraz więcej osób dostrzegało transformacyjną siłę uniwersytetów, coraz więcej uniwersytetów zaczęło pojawiać się z większą liczbą opcji studiów. Branża zaczęła wykorzystywać ludzkie pragnienie zdobywania kwalifikacji, a cena uczęszczania do college'u wzrosła w USA o 260% w latach 1980-2014 w porównaniu ze średnią 120% inflacją innych towarów i usług.

Podstawowym celem uniwersytetu, aby zachęcić do syntezy wiedzy i innowacji, ustąpił miejsca instytucjom, których jedynym celem było zwiększenie liczby absolwentów przy maksymalnych kosztach. Rynek został nasycony stopniami, które zostały kupione, a nie zarobione, a więc posiadanie jednego już nie wyróżnia cię z tłumu. To, co kiedyś było wyraźnym wskaźnikiem intelektualnej ciekawości, teraz musiało zostać dokładniej zbadane.

Wartość dyplomu jest teraz tak obniżona (poza tymi z instytucji wysokiego szczebla, do których już znacznie trudniej się dostać), a koszt tak wysoki, że był to finansowy kataklizm dla amerykańskich milenialsów: ogólnie rzecz biorąc, dwie trzecie kredytobiorców kredytów mieszkaniowych, którzy ukończyli studia w latach 2006-2011, nie spłaca swoich kredytów mieszkaniowych.

Gdy pokolenie Z osiągną wiek college'u, można im wybaczyć, że patrzą na swoich obciążonych długami poprzedników z aurą „po co, do diabła, zawracać sobie głowę tym nonsensem”?

Eksperci, tacy jak Doug Belkin, reporter edukacyjny dla Wall Street Journal, uważają, że szybkie i tańsze ścieżki do dobrych pierwszych miejsc pracy mogą zastąpić powolne, drogie tytuły licencjackie w szacunkach pokolenia Z. tutaj.

Szkoły zawodowe i zawodowe stają się coraz bardziej popularną opcją dla uczniów w latach licealnych, a liczba uczniów kończących tradycyjne instytucje spada zarówno w USA, jak i Wielkiej Brytanii. Ponadto w USA stawki przyjęć na studia zmniejszyły się z 66.2% absolwentów szkół średnich w 2015 r. do 65.9% w 2016 r., a liczba ta nadal spada.

Pokolenie Z wydaje się coraz bardziej chcieć postawić stopę na pierwszym szczeblu drabiny kariery wcześniej i bez zaciągania żadnych długów, zanim zdecyduje, jaką ścieżką edukacji średniej lub policealnej należy podążać, aby przejść dalej i awansować.

To pragnienie potęguje świadomość, że rynek pracy rozwija się znacznie szybciej niż instytucje edukacyjne. Światowe Forum Ekonomiczne ustaliło, że tylko 27% małych firm i 29% dużych firm uważa, że ​​mają talent cyfrowy, którego potrzebują. Deloitte odkrył, że w Wielkiej Brytanii tylko 25% wiodących firm cyfrowych uważa, że ​​ich siła robocza jest wystarczająco wykwalifikowana, aby realizować swoją strategię cyfrową.

Luka w umiejętnościach cyfrowych między potrzebami pracodawców a nauczaniem uniwersytetów staje się tak straszna, że ​​firmy zaczęły przekazywać duże ilości pieniędzy uniwersytetom i uczelniom technicznym, finansując kursy dostosowane do ich własnych pracowników. A jeśli firma chce podnosić umiejętności ludzi, którzy są tylko potencjalnymi przyszłymi pracownikami, pokolenie Z ma rację, zakładając, że prawdopodobnie jest skłonne rozwijać pracowników również w pracy.

Zanim tytuły licencjata stały się wyznacznikiem pozycji startowych w pożądanych zawodach i zanim uniwersytety zaczęły wymyślać starannie zbadane i przetestowane programy magisterskie, najlepszą opcją na rynku pracy było postawienie stopy w drzwiach z istniejącym praktykiem: uzyskanie wpisu na równym poziomie pracy lub stażu. W wielu branżach przybierało to tradycyjnie formę praktyk. We wszystkich tych przypadkach chodzi o to, by uczyć się na bieżąco, a statystyki pokazują, że powrót do tego systemu leży w interesie pracodawców.

Pokolenie Z jest już uprzedzone do dużych inwestycji wstępnych. Po co kupować samochód, skoro możesz użyć Ubera lub Lyfta, aby przywołać go do woli? Po co wydawać pieniądze na pakiet telewizyjny, skoro możesz przesyłać strumieniowo online za darmo?

Rozsądne jest dla nas wypróbowanie rynku pracy, zanim poniesiemy ogromny ciężar finansowy; wielu z pokolenia Zer dorastało w recesji finansowej z 2008 r., więc rozumie wyniszczającą siłę długu. Co więcej, szkolnictwo wyższe jest obecnie szczególnie ryzykownym posunięciem, ponieważ najnowsze dane wywiadowcze sugerują, że tradycyjne uniwersytety nie znają umiejętności faktycznie potrzebnych dzisiejszej sile roboczej.

Ponieważ obecnie większość pracodawców uważa, że ​​obecny system zatrudniania na poziomie podstawowym jest zepsuty, następnym frontem w wojnie talentów będzie zatrudnianie na poziomie podstawowym. A głównymi przegranymi w tej bitwie będą prawdopodobnie uczelnie i uniwersytety.

dostępność