W połączeniu z filmem dokumentalnym o tej samej nazwie, drugim pośmiertnym albumem Lil Peepa 'Wszyscy są wszystkim' spadła dzisiaj (15 listopada) dla upamiętnienia dwuletniej rocznicy tragicznej śmierci rapera.
Opowieści o muzykach zmiażdżonych sławą i narkotykami niestety stały się powszechne, aż do granic banału. Jednak coś jest szczególnie smutne i wzruszające w związku ze śmiercią Lil Peepa. Podczas swojej krótkiej kariery Peep brał typowe tropy narkotykowe i łączył je z wglądem w głęboką osobistą traumę.
Rezultatem były nie tylko niezwykle chwytliwe pop/trapowe kawałki przesiąknięte smutkiem, ale także pojawienie się całej subkultury „goth bois” i „emo raperów”. Dziś jego zwolennicy są tak liczni jak zawsze, a jeśli już, to jego śmierć wydaje się tylko ugruntować zaangażowanie jego fanów.
Drugi pośmiertny album 21-latka 'Wszyscy są wszystkim' został opisany jako 'pieczołowicie wyselekcjonowana kolekcja piosenek z kariery Lil Peep”, dostarczając 19-utworową mieszankę nigdy wcześniej nie słyszanych płyt i zremasterowanych wersji ulubionych przez fanów, takich jak „Cobain”, „White Tee” i „Witchblades”. Po tym, jak sam wykonałem już kilka przeglądów albumu, myślę, że można śmiało powiedzieć, że jest to najbardziej zróżnicowany projekt Peep do tej pory i zdecydowanie najlepiej wyprodukowany.
Jeśli, tak jak ja, jesteś frajerem kultowej formuły Peepa, tj. drobnych gitarowych arpeggio, beatów obciążonych pułapką, wściekłego, chrapliwego wokalu i pełnych basów uszu, to od razu poczujesz się jak w domu. Wszyscy są wszystkim. Jednak ten nowy projekt oferuje również garść melodyjnych popowych utworów, takich jak „Princess” i „Walk Away as the Door Slams”, które pokazują wszechstronność wokali Gusa, która wykracza poza rap/trap i obejmuje zarówno konwencjonalny pop, jak i punkowy pop. Naprawdę można usłyszeć jego miłość do Blinka 182 prześwitującego w „LA do Londynu”, w którym biuro Thred podskakiwało dziś rano.
„Keep My Coo” z czasem z pewnością stanie się ulubieńcem fanów. Moje pierwsze odsłuchanie od razu przyniosło porównania do mixtape'u Maca Millera z 2011 roku Najlepszy dzień w życiu, i to jest ogromny komplement. Ociekający łatwym wpływem rapu, wpada w ucho chwytliwy syntezator (w tonacji durowej, po raz pierwszy w historii), a talent Peepa do rapowania naprawdę przebija się w zwrotkach, na których zdarzało mu się polegać coraz mniej w miarę rozwoju swojego brzmienia. Tym razem jest bardziej chwalebny niż drag, a piosenka stanowi mile widziane, aczkolwiek krótkie odejście od tego, co jest jednoznacznie kolejnym mrocznym i ciężkim projektem.